Bułeczki ciotki Jane Dalgliesh

Pisarka P.D.James (urodzona w 1920 r.) to Phyllis Dorothy James White, baronessa Holland Park, parlamentarzystka Izby Lordów; ma sześć doktoratów honorowych oraz jest członkinią Royal Society of Literature i Royal Society of Arts. Pani ta, jakże zasłużona i utytułowana, od początku lat 60-tych publikuje arcyciekawe, obszerne powieści kryminalne z mocno zarysowanym tłem obyczajowym i psychologicznym: istotne jest w nich nie tylko "kto zabił?", ale i "dlaczego?". Psychologia zbrodni i życie wewnętrzne bohaterów (policjanta, zbrodniarza, ofiary...) odgrywają w jej tekstach najważniejszą rolę, ludzki umysł i osobowość są tu zdecydowanie na pierwszym miejscu.
Sztandarowym detektywem P.D. James jest sympatyczny, inteligentny i wrażliwy nadinspektor Adam Dalgliesh ze Scotland Yardu, w życiu prywatnym subtelny poeta i samotny wilk stepowy:). W książce "Z nienaturalnych przyczyn" nadinspektor Dalgliesh wyjeżdża na zasłużony urlop do ciotki Jane: ma zamiar porządnie odpocząć w jej domu na wsi w hrabstwie Suffolk. Ma nadzieję, że wreszcie uda mu się zapomnieć o morderstwach i innych nieprzyjemnych aspektach policyjnej pracy:

Pół godziny pózniej cicho zamknął drzwi kościoła i wyruszył w ostatni etap drogi do Monksmere. Napisał do ciotki, że zapewne przyjedzie około wpół do trzeciej i miał nadzieję dotrzymać obietnicy. (…) Ciepło pomyślał o jej wysokiej, kanciastej sylwetce. Jej życie nie obfitowało w niezwykłe zdarzenia; większości domyślił się z urywków nieostrożnych rozmów matki albo też poznał je jeszcze w dzieciństwie. (…) Nieco ponad pięć lat temu sprzedała dom rodzinny w Lincolnshire, po czym kupiła Pentlands, kamienny domek na końcu cypla Monksmere i tutaj Dalgliesh odwiedzał ja przynajmniej dwa razy do roku. Nie były to jedynie wizyty obowiązkowe; jeśli nawet czuł się za nią odpowiedzialny, była tak samowystarczalna, ze czasem nawet okazanie serdeczności zakrawało na obelgę. Niemniej istniała między nimi serdeczność i oboje byli tego świadomi. Już teraz z zadowoleniem myślał o tym, że ją zobaczy i cieszył się z góry na przyjemności pobytu w Monksmere. Zobaczy ogień na szerokim palenisku, płonace polana wyrzuconego przez morze drewna, napełniające cały domek wonnym dymem, a przed kominkiem pachnący dzieciństwem fotel o wysokim oparciu, jedyna pamiątka z plebanii dziadka. Jak zwykle zajmie swój skąpo umeblowany pokój z widokiem na niebo i morze, z wąskim, lecz wygodnym lóżkiem o pachnącej lawendą pościeli, oraz łazienka, gdzie jest w bród gorącej wody, wanna zaś dość długa, by duży mężczyzna mógł się wyciągnąć; jego ciotka, sama mierząca prawie metr osiemdziesiąt, po męsku doceniała wszystkie istotne wygody. Jeszcze przedtem czeka go herbata przy ogniu i gorące grzanki z domową konfiturą. A co najważniejsze, nie będzie trupów ani żadnej o nich wzmianki. Podejrzewał, że Jane Dalgliesh uważa za niepoważne, aby inteligentny człowiek zarabiał na życie uganiając się za mordercami, a nie była to osoba, która uprzejmie udaje zainteresowanie, kiedy go nie odczuwa.

Ciotka Jane świetnie więc sobie radzi w kuchni i nadinspektor wcale nie ukrywa, że bardzo ceni jej proste, niewyszukane, ale jakże smakowite potrawy. Kojarzą mu się z domem, ciepłem i spokojem…

Kiedy Dalgliesh dotarł do Pentlands, mijała dziewiąta. Domek zastał pusty i przez chwilę znów poczuł nocny niepokój. Wtedy jednak zobaczył kartkę na kuchennym stole; ciotka zjadła śniadanie wcześniej i poszła wzdłuż brzegu w stronę Sizewell. Na odgrzanie czekał dzbanek kawy, a stół był nakryty na jedną osobę. Dalgliesh uśmiechnął się. Jakież to typowe dla ciotki! Miała zwyczaj co rano zażywać spaceru i nie widziała powodu, aby to zmieniać tylko dlatego, że jej bratanek, miotający sie między Londynem i Monksmere w poszukiwaniu mordercy, chciał być może podzielić się z nią nowinami. Ale, jak zwykle w Pentlands, sprawy zasadnicze nie pozostawiały nic do życzenia: kuchnia była ciepła i gościnna, kawa mocna, zaś obok niebieskiej miski, pełnej świeżo zniesionych jaj, piętrzyły się bułeczki prosto z pieca. Ciotka najwyraźniej wstała bardzo rano.

Nie wiem dokładnie, z jakiej receptury korzystała ciotka Jane, ale ja, zainspirowana tym fragmentem, postanowiłam upiec aromatyczne, lekko słodkie bułeczki kornwalijskie (A.grey, dziękuję za przepis!). Wyobrażam sobie, że takie właśnie pyszności mogły znajdować się na stole w Pentlands… A jeśli chodzi o nadinspektora Dalgliesha – no cóż, jak to było do przewidzenia, niedługo było mu dane cieszyć się spokojem angielskiej wsi. W okolicy zostają odkryte zwłoki znanego pisarza Maurice’a Setona: autor kryminałów nie żyje już od jakiegoś czasu, a obie dłonie ma ucięte w nadgarstkach. Dalgliesh musi przerwać urlop i znaleźć mordercę…







Bułeczki kornwalijskie (przepis z książki "Wielka księga chleba" L. Collister i A. Blake'a, znaleziony na blogu Spiżarnia)

Składniki:

  • 15g świeżych drożdży lub 7g suchych
  • 430ml letniego mleka
  • 1 łyżeczka cukru
  • 680g mocnej mąki pszennej
  • 110g masła, pokrojonego w kostkę
  • 15g soli morskiej
  • cukier puder, do oprószenia bułeczek

Z drożdży zrobić rozczyn, odstawić. W misce, wymieszać mąkę z solą, następnie dodać masło. Rozetrzeć palcami mąkę z masłem, aż uzyska konsystencję drobnych zacierek. Wlać gotowy rozczyn i zarobić miękkie ciasto. Jeśli jest za suche, dodać odrobinę mleka, jeśli nie odchodzi od rąk, trzeba dodać mąki. Wyjąć ciasto na posypaną mąką stolnicę i wyrabiać przez 10 minut, aż stanie się gładkie i elastyczne. Przełożyć do naoliwionej miski, przykryć folią kuchenną i odstawić do wyrośnięcia w chłodnym miejscu na 1-1,5 godziny, aż podwoi objętość. Wyrośnięte ciasto przebić, przełożyć na stolnicę i krótko zagnieść, nie dłużej niż 10 sekund. Podzielić na 22 równe części. Uformować bułeczki, lekko spłaszczyć i ułożyć na blasze tak, aby prawie się dotykały. Przykryć wilgotną ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na 45 minut.
Nagrzać piekarnik do 220 st C. Piec 15-20 minut, aż się zrumienią na złoto. Po upieczeniu natychmiast posypać bułki cukrem pudrem. Przykryć ściereczką, aby skórka pozostała miękka.

Autorka radzi, aby najlepiej zjeść je tego samego dnia, lekko ciepłe, posmarowane śmietanką i melasą, dżemem malinowym albo syropem. Można też zamrozić.







W kuchni panny Marple II

Posted in Etichette: | 8 commenti

Sterlet dla komisarza Porfirija Pietrowicza

Przyznaję się publicznie: mam słabość do kryminałów Akunina:) Bardzo podobała mi się jego trzytomowa opowieść o perypetiach bystrej zakonnicy Pelagii, z przyjemnością zagłębiałam się w opisy zagadek rozwiązywanych przez nienagannego detektywa Erasta Fandorina, dobrze bawiłam się przy lekturze przygód angielskiego magistra Nicholasa (potomka w/w Fandorina) we współczesnej Rosji. Cenię warsztat i styl Akunina: pisze w sposób lekki, a zarazem inteligentny i ironiczny, sprawnie gra konwencjami, dobrze rysuje tło historyczne, umiejętnie prowadzi intrygę, a wszystko to okrasza sporą dawką humoru. Dodajmy do tego liczne cytaty literackie oraz zabawne obserwacje socjologiczne – i mamy gotową lekturę kryminalną na wysokim poziomie.
Ostatnio przeczytałam “F.M.” (z cyklu “Przygody magistra”): rzecz traktuje o zagadkowym rękopisie, który przypadkowo trafia w ręce Nicholasa. Wszystko wskazuje na to, iż jest to zaginiony brudnopis “Zbrodni i kary”, zatytułowany jednakże “Teoryjka. Opowieść petersburska”: w tej wersji Fiodor Dostojewski postanowił przedstawić historię zamordowania staruszki z punktu widzenia komisarza Porfija Pietrowicza. Ten nowy główny bohater zostaje opisany w następujący sposób:

Nie można powiedzieć, żeby Porfirij Pietrowicz, przed sześcioma dniami mianowany komisarzem śledczym cyrkułu kazańskiego policji m. Sankt Petersburga, był mężczyzną przystojnym czy bodaj okazałym. Wzrostu mniej niż średniego, tęgawy, a nawet z brzuszkiem, bez wąsów i bokobrodów, z krótko ostrzyżoną, dużą głową o kulistym kształcie, uwypukloną jeszcze na potylicy. Pulchna, okrągła twarz o trochę zadartym nosie miała barwę niezdrową, ciemnożółtą, ale była dosyć żywa, wręcz kpiarska. Wyglądałaby pewnie i na dobroduszną, gdyby nie wyraz oczu, błyszczących jakoś słabo, wodniście, a osłoniętych białymi niemal, ruchliwymi, jakby mrugającymi do kogoś rzęsami. Spojrzenie owych oczu dziwnie nie harmonizowało z całą postacią, mającą w sobie coś wręcz babskiego. Ci jednakże, którzy Porfirija Pietrowicza znali ze służby, nie dawali się zwieść płynnością jego niespiesznych ruchów czy też przymilnością mowy. A i nowi współpracownicy już zdążyli zauważyć, że jest człowiekiem roztropnym, chociaż niewolnym od pewnych dziwactw.

Przyjemna postać, prawda?:) Akcja powieści Akunina rozgrywa się więc na dwóch głównych płaszczyznach: jeden wątek to perypetie Nicholasa, próbującego rozwikłać zagadkę zaginionego rękopisu, drugi to opis zmagań dziewiętnastowiecznego komisarza, szukającego mordercy pewnej starszej i mocno nieprzyjemnej niewiasty:) I to właśnie w owym zaginionym rękopisie Dostojewskiego pojawia się motyw kulinarny, który bardzo mnie zaintrygował:

Przez resztę dnia komisarz i jego pomocnik zajmowali się każdy swoimi sprawami, a w oznaczonym czasie, przed kolacją, obaj zjawili się ze zdobyczą. Kancelista, jak wolno sądzić po jego rozpromienionej twarzy, czegoś tam jednak się doszukał, a i Porfirij Pietrowicz wyglądał na zadowolonego; przypominał kota, który przed chwilą upolował i pożarł mysz. Zamiotow chciał od razu o wszystkim opowiedzieć, wyciągnął już nawet notatki, ale radca dworu go powstrzymał:
— Przede wszystkim wzmocnijmy materię, która zgodnie z najnowszymi poglądami europejskich uczonych ważniejsza jest od ducha. Pewnie nie jadł pan śniadania ani obiadu? — spytał troskliwie. — Ja, łaskawco, przyznam się, że też nie jadłem. Hej, dobry człowieku! Przynieś no karafkę anyżówki, baniaczek kapuśniaku i co tam macie, może sterlecika? To dajże go nam!

Hola, hola, a cóż to jest „sterlecik”? Sięgnęłam do źródeł i już wiem: rybka, proszę Państwa, do tego bardzo smaczna. Sterlet, zwany też swojsko czeczugą, to ryba z rodziny jesiotrowatych. Bardzo ceniona w kuchni rosyjskiej, a ponoć i w Polsce przedwojennej często pojawiała się na co wykwintniejszych stołach... We Włoszech nie występuje w warunkach naturalnych, ale jest hodowana w różnych ośrodkach i jak się kto uprze, to może na nią gdzieś trafić. Ja się uparłam:) i w pewnym dobrze zaopatrzonym sklepie rybnym w Livorno dwa tygodnie temu znalazłam filety ze sterleta (pan sprzedawca co prawda trochę się jąkał, gdy mi wyjaśniał, gdzie ów sterlet był hodowany, mam podejrzenia, że równie dobrze może być to po prostu jesiotr, ale cicho, sza, „spuśćmy na to zasłonę miłosierdzia”:) ) Rybę przyrządziłam w dość egzotyczny (jak dla mnie) sposòb, bo z selerem naciowym i orzechami: trochę obawiałam się tego połączenia, ale zupełnie niepotrzebnie, wyszło pysznie! Komisarz Porfirij Pietrowicz też pewnie nie pogardziłby takim daniem...






Sterlet z selerem naciowym i orzechami


Składniki (dla 2 osób):

· 2 duże filety (albo dzwonka) ze sterleta
· 1 mała cebula
· 1 łodyga selera naciowego
· 1 ząbek czosnku
· 1 łyżka kaparów
· sok z 1,5 cytryny
· garść obranych orzechów (laskowych lub włoskich)
· 1 łyżeczka miodu
· 2 łyżki białego wina
· ocet balsamiczny
· masło
· oliwa
· oregano i tymianek
· sól i pieprz

Dno formy żaroodpornej wyłożyć papierem do pieczenia, nalać 2 łyżki oliwy. Drobno pokroić cebulę, selera i czosnek. Filety obsypać solą, pieprzem, tymiankiem i oregano. Ułożyć na dnie formy, skropić octem balsamicznym, sokiem z jednej cytryny i białym winem, obłożyć pokrojonymi warzywami, posypać kaparami i odstawić w chłodne miejsce na ok. 2 godz. Następnie posypać wierzch filetów wiórkami masła, wstawić do nagrzanego piekarnika i piec w niskiej temperaturze przez ok. 40 min. (w czasie pieczenia kilkakrotnie obrócić filety!). Orzechy posiekać. Na patelni rozpuścić łyżkę masła, dodać łyżeczkę miodu, wrzucić posiekane orzechy i podgrzewać przez kilka minut. Pod koniec doprawić lekko solą i pieprzem, dodać sok z połówki cytryny, dobrze wymieszać i podgrzewać jeszcze przez chwilę. Wyjąć filety z piekarnika, wyłożyć razem z selerem i cebulą na talerze i ułożyć na wierzchu orzechy. Podawać natychmiast.


Ten przepis pozwalam sobie dodać zarówno do zabawy “W kuchni panny Marple II”, jak i do akcji “Ryby!”.


 W kuchni panny Marple II


Posted in Etichette: | 12 commenti

"The Nero Wolfe Cookbook"

Malta, Malta i już po:)

Pomyślałam, że zanim przygotuję jakąkolwiek relację z tego krótkiego wypadu, to najpierw radośnie rzucę się w wir mojej ulubionej zabawy kulinarnej - akcji „W kuchni panny Marple II” prowadzonej przez Pinos.
Zaczynamy więc od klasycznych kryminałów Rexa Stouta, kryminałów retro, rozgrywajàcych się w czasach, kiedy każdy szanujący detektyw miał swój ulubiony kapelusz, kobiety rzucały powłóczyste, pełne żaru spojrzenia, palenie było ogólnie akceptowane, a najbardziej oczywistym sposobem na odnalezienie świadka było opublikownie ogłoszenia w gazecie:) Stout to słabo chyba znany w Polsce amerykański pisarz, twórca postaci Nero Wolfe’a: genialnego detektywa, hodowcy storczyków i ekscentrycznego smakosza w jednej osobie. Jego bohater urodził się w Czarnogórze, ale od dawna mieszka w Nowym Jorku (na 35 Ulicy). Rzadko wychodzi z domu, ale to nie wpływa ujemnie na pracę jego szarych komórek, wprost przeciwnie:) Nero Wolfe waży ponad 140 kilogramów, mówi kilkoma językami, uwielbia krzyżówki, nie cierpi kobiet (tak, tak...), kocha dobre jedzenie, hoduje kwiaty i za sowitą opłatą rozwiązuje skomplikowane zagadki kryminalne. Jego agencja detektywistyczna świetnie prosperuje dzięki udanej współpracy z wiernym asystentem Archie Goodwinem, jego oranżeria rozwija się dzięki staraniom ogrodnika Teodora Horstmanna, a jego kuchnią zajmuje się wybitny, osobisty kucharz, Szwajcar Fritz Brenner.
Pierwsza powieść Stouta, wktórej pojawia się Wolfe, została opublikowana w 1934 roku („Zabójcza gra”), ostatnia w 1975 („A Family Affair”, nie ma polskiego tłumaczenia). W każdej z kilkudziesięciu powieści i opowiadań pojawiają się ròżne „tropy kuchenne”, każda z nich przekazuje czytelnikowi jakąś nową informację na temat upodobań kulinarnych Wolfe’a i dokonań gastronomicznych Fritza Brennera. Stoutowi tak bardzo spodobały się te wstawki kulinarne, iż zdecydował się na napisanie oddzielnej książki poświęconej li i jedynie potrawom pojawiającym się na stole w domu przy 35 Ulicy. Mowa tu o „The Nero Wolfe Cookbook” z 1973 roku (ja korzystałam z włoskiego tłumaczenia “Il manuale di cucina di Nero Wolfe”): w tym zbiorze Stout prezentuje wszystkie przepisy na dania, które Brenner serwował swojemu chlebodawcy. I z tego właśnie dzieła pochodzą poniższe receptury na ulubiony chleb Wolfe’a oraz na prosty deser z chleba i mleka...







Ulubiony chleb Wolfe’a, czyli popisowy chleb Fritza

Składniki (na 2 lub 3 bochenki):

· 500 ml mleka
· 40 g cukru
· 50 g świeżych drożdży
· 60 ml letniej wody
· 1,5 kg mąki
· 2 łyżeczki soli
· 40 g masła + rozpuszczone masło do smarowania bochenków

Podgrzać mleko. Dodać do niego cukier, sól i masło. Drożdże rozpuścić w ciepłej wodzie, odstawić pod przykryciem w ciepłe miejsce na kilka minut. Gdy drożdże „ruszą”, dodać je do mleka, dobrze wymieszać. Dodać mąkę, wyrobić gładkie i elastyczne ciasto. Odsatwić ciasto na 10-15 minut, ponownie wyrobić. Uformować kulę, przykryć, odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (ok. 1,5 godz.). Odgazować ciasto, odstawić ponownie do wyrośnięcia. Wyrośnięte ciasto podzielić na 2 lub 3 części, uformować bochenki (ja nie formowałam, spieszyłam się i zdecydowałam się na pieczenie w foremce). Odstawić znów do wyrośnięcia, aż podwoją objętość. Nagrzać piekarnik. Tuż przed wstawieniem chleba do piekarnika, posmarować powierzchnię chleba rozpuszczonym masłem. Piec w temp. 200°C przez 40-45 minut.








Prosty deser z chleba i mleka

Składniki (dla 2-3 osób):

· 6 kromek chleba (tostowego lub tego z przepisu wyżej)
· 80 g masła
· 250 ml mleka
· 250 ml śmietany (zastąpiłam gęstym jogurtem naturalnym)
· 1 łyżka mąki (dałam dwie)
· cukier do smaku

Odciąć skórkę z kromek chleba, następnie opiec je w tosterze, ewentualnie w piekarniku. Każdą kromkę posmarować masłem i ułożyć w naczyniu lub formie, najlepiej, by jedna opierała się o drugą (moje, wbrew tym zaleceniom, poustawiałam na sztorc). Podgrzać mleko i śmietanę, dodać resztę masła i mąkę. Gotować cały czas mieszając. Gdy krem zacznie gęstnieć, dosłodzić do smaku (ja oprócz cukru dodałam jeszcze zmielone orzechy laskowe). Gotowym kremem zalać kromki chleba, lekko ostudzić, ewentualnie udekorować i podawać.
Ja uznałam, że tak przygotowany deser można też wstawić do piekarnika i zapiekać przez kilka minut – tak też zrobiłam i byłam zadowolona z efektu. Wyszło coś w rodzaju chlebowego budyniu, mnie smakowało...



W kuchni panny Marple II


Posted in Etichette: , | 12 commenti

Kilkudniowa przerwa

Walizki spakowane. Bilety w kieszeni. Wszystko gotowe, wychodzimy z domu, zamykamy drzwi... Cel: Malta, 5 dni na odkrywanie wyspy:)

A presto!

Posted in Etichette: | 7 commenti

Pierogi z fenkułem i suszonymi pomidorami

Nadzienie do tych pierogów – z ziemniakami, ricottą i koprem włoskich – to jeden z moich ulubionych farszów. Nie każdemu przypadnie do gustu, zdecydowanie trzeba lubić smak fenkułu. Ja lubię, bardzo:) Koper włoski, w towarzystwie suszonych pomidorów, pojawia się też w omaście, a więc uwaga, jeśli komuś nie odpowiada to warzywo, należy zastąpić je czymś innym, np. cebulą, porem czy kapustą. Przy przygotowywaniu tych pierogów po raz pierwszy skorzystałam z przepisu na ciasto pierogowe zaproponowane na blogu Kwestia Smaku i powiem szczerze, że jestem bardzo zadowolona z rezultatu. Ciasto (bez jajek) jest bardzo plastyczne i świetnie lepi się z niego pierogi. Asia miała racje, to ciasto pierogowe idealne!






Składniki na ciasto (na ok. 40 pierogów):

· 300 g mąki pszennej
· szczypta soli
· 250 ml gorącej wody
· 30 g masła

Mąkę przesiać do miski, dodać sól. Do gorącej wody włożyć masło i roztopić, stopniowo wlewać do mąki, mieszając wszystko łyżką. Połączyć składniki i wyłożyć je na podsypaną mąką stolnicę. Wygniatać ciasto rękami przez około 7 - 8 minut, podsypując w razie konieczności mąką, tak aby ciasto nie kleiło się. Gotowe ciasto przykryć wilgotną ściereczką, odstawić na 30 minut. Następnie wyłożyć je na stolnicę, wygniatać przez około 1 - 2 minuty, podzielić na 3 - 4 części i kolejno rozwałkowywać każdą na cienki placek (około 2 - 3 mm), obsypując stolnicę i wałek mąką. Szklanką wycinać kółka, na środek nakładać po jednej czubatej łyżeczce farszu. Składać ciasto na pół i zlepiać dokładnie brzegi pierożków, układać je na stolnicy lub blacie. Przykryć ściereczką do czasu gotowania, aby nie obeschły. W dużym garnku zagotować osoloną wodę i jak będzie wrzała, włożyć pierwszą partię pierogów. Zmniejszyć ogień i gotować pierożki przez około 15 - 30 sekund, licząc od czasu wypłynięcia ich na powierzchnię wody. Wyławiać łyżką cedzakową i układać na talerzu zachowując odstępy.

Farsz:

· 3 duże ziemniaki
· 1 cebula
· pół bulwy dużego kopru włoskiego
· 150 g sera ricotta (lub innego białego sera)
· 1-2 łyżki jogurtu naturalnego
· 1-łyżki startego parmezanu
· 1 łyżeczka nasion kopru włoskiego
· gałka muszkatołowa
· sól i pieprz
· oliwa

Ziemniaki obrać, ugotować, odcedzić, rozgnieść widelcem na papkę. Cebulę i fenkuł drobno posiekać, podsmażyć na oliwie na patelni przez kilka minut. Wymieszać z ziemniakami, dodać ricottę, parmezan i jogurt. Wymieszać, doprawić gałką muszkatołową, solą i pieprzem. Dodać nasiona kopru włoskiego, wymieszać. Gotowym nadzieniem wypełniać pierogi.

Omasta:

· pół bulwy dużego kopru włoskiego
· kilkanaście suszonych pomidorów
· oliwa
· sól i pieprz

Posiekać na kawałki koper włoski, podsmażyć na oliwie na patelni przez kilka minut. Posolić, popieprzyć, dodać pokrojone suszone pomidory, wymieszać. Dodać ostudzone pierogi i smażyć, aż staną się chrupiące. Wyłożyć na talerze.
Pierogi można też odgrzać w piekarniku i polać bezpośrednio na talerzu omastą z oliwy, kopru włoskiego i suszonych pomidorów.




Posted in Etichette: , | 7 commenti

Pan dolce all'uvetta con lievito madre

… czyli słodki drożdżowy chleb z rodzynkami na zakwasie. Inspirację do tego wypieku znalazłam w przepisach wyszperanych na blogach Lo Scief Scientifico e Anice&Cannella. Bardzo jestem zadowolona z końcowego rezultatu, ten słodki chlebek jest bardzo aromatyczny i na dodatek długo zachowuje świeżość. To jest to, co tygrysy lubią najbardziej:)





Składniki:

Na zaczyn:

· 75 g zakwasu pszennego
· 75 g mąki Manitoba
· 75 g wody

Wymieszać wszystkie składniki, przykryć, odstawić w ciepłe miejsce na 12-24 godziny.

Na ciasto właściwe:

· zaczyn
· 150 g mąki Manitoba
· 200 g mąki pszennej razowej
· 50 g mleka
· 150 g cukru
· 2 całe jajka
· 1 żółtko
· 120 g masła
· kieliszek rumu
· otarta skórka z 1 pomarańczy
· szczypta soli
· 50 g rodzynek (uprzednio namoczonych, odsączonych i osuszonych)

Dodatkowo:

· 50 g rodzynek (uprzednio namoczonych, odsączonych i osuszonych)
· 3 łyżki gorzkiego kakao
· 3 łyżki cukru pudru

Przesiać mąkę, wymieszać z zaczynem, mlekiem i cukrem. Zacząć wyrabiać ciasto, dodając stopniowo jajka i żółtko. Ciasto będzie dość lepiące, jeśli więc wyrabiamy ręcznie, to najlepiej zrobić przerwę, przykryć ciasto i zostawić je na 15-20 min. Wrócić do wyrabiania, dodając stopniowo masło (najlepiej podzielić je na 3 części i dodawać jedną część do ciasta, wyrobić aż do całkowitego wchłonięcia, dodać następną część masła, itd.). Na sam koniec dodać szczyptę soli, rum, otartą skórkę z pomarańczy i rodzynki. Wyrobić raz jeszcze (jeśli to konieczne, dodać trochę mąki). Elastyczne, wyrobione ciasto przykryć i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (u mnie trwało to 4 godziny).
Gotowe ciasto rozwałkować na prostokąt. Posypać jego powierzchnię cukrem pudrem, kakao i rodzynkami, zrolować. Przełożyć ciasto do podłużnej foremki (natłuszczonej i wysypanej mąką), odstawić w ciepłe miejsce do ponownego wyrośnięcia (u mnie: 2 godziny). Wstawić do nagrzanego piekarnika, piec ok 35 min. w temp. 170-180°C.

Dodatkowe uwagi:
- jeśli zakwas nie jest zbyt aktywny, to ciasto można dodatkowo wzmocnić dodając odrobinę świeżych drożdży (z mlekiem, przy pierwszym wyrabianiu);
- nadzienie można dowolnie modyfikować;
- pan dolce można zrobić też bez nadzienia, wystarczy dodać więcej bakalii do ciasta właściwego;
- z tego ciasta wychodzą też świetne bułeczki z rodzynkami, polecam i w takiej formie!




Posted in Etichette: | 5 commenti

Melanzane ripiene di riso

… czyli bakłażany nadziewane ryżem. Na południu Włoch popularna jest mięsna odmiana tego przysmaku (“melanzane ripiene di carne macinata” to popisowe danie mojej teściowej w Kalabrii…), ale powiem szczerze, że bardziej smakują mi nadziewane bakłażany w wersji wegetariańskiej, z ryżem i warzywami. Przepadam za tak przygotowanymi oberżynami! Po raz pierwszy spróbowałam ich we Florencji, w restauracji “Birreria Centrale”, w której dorabiałam sobie jako kelnerka. Tak polubiłam tę potrawę, że gdy zagraniczni klienci prosili mnie o polecenie jakiegoś dania wegetariańskiego, to nieodmiennie jako pierwsze wskazywałam “melanzane ripiene”. Kucharka Rosa stawała zawsze na wysokości zadania i przyrządzała boskie gruszki miłosne, aromatyczne i pachnące ziołami… Przepis poniżej to moja próba odtworzenia tych smaków w domowych warunkach.






Składniki (na 2 porcje):

· 1 duży bakłażan (lub 2 małe)
· ok. 100 g ryżu
· 1 mozzarella (125 g)
· 2-3 łyżki startego sera pecorino
· 1 pomidor
· 1 mała cebula
· garść oliwek
· 1 ząbek czosnku
· 1 jajko
· bułka tarta
· ocet jabłkowy
· oliwa
· oregano i bazylia (najlepiej świeże)
· pieprz i sól

Bakłażana przekroić na pół i wydrążyć. Ryż ugotować, odcedzić, ostudzić. Cebulę i czosnek drobno posiekać, podsmażyć na oliwie na patelni. Dodać kawałki wydrążonego bakłażana, podgrzewać przez kilka minut na małym ogniu. Mozzarellę pokroić w kostkę (oprócz 4-6 plasterków, które należy zostawić na później). Pomidora i oliwki pokroić na kawałki (kilka oliwek odłożyć na bok). Wszystkie te składniki – cebulę, czosnek, kawałki bakłażana, mozzarellę, pomidora i oliwki- wymieszać z ryżem. Dodać pecorino i jajko, wymieszać i dodać bułkę tartą, jeśli masa jest za rzadka. Dodać zioła, doprawić octem, solą i pieprzem. Tak przygotowane nadzienie nakładać do przygotowanych “łódeczek” bakłażanowych. Formę wyłożyć papierem do pieczenia. Wlać łyżkę oliwy, ułożyć bakłażana z nadzieniem i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec ok. 45-60 min. w temp. 180-200°C (jeśli nadzienie zacznie się zbyt szybko przypiekać od góry, zakryć formę folią aluminiową). Na kilka minut przed końcem pieczenia wyjąć formę z piekarnika i ułożyć na wierzchu “łódeczek” plasterki mozzarelli i oliwki. Wstawić ponownie do piekarnika i zapiekać, aż ser się rozpuści. Podawać gorące.






Migliaccio napoletano

… czyli neapolitańskie ciasto z ricotty i semolino przygotowywane tradycyjnie na koniec karnawału, zazwyczaj z okazji “Martedì Grasso” (Tłustego Wtorku). To chyba najmniej kaloryczny włoski smakołyk karnawałowy, o jakim kiedykolwiek słyszałam:) I do tego naprawdę smaczny! Jeśli komuś przypadło do gustu podlaskie ciasto z kaszy manny, to nie będzie zawiedziony i tym neapolitańskim wypiekiem – to te same klimaty, choć przepisy pochodzą z dwóch krańców Europy:) Inspirację znalazłam na blogach Idee ricette i L’Antro dell’Alchimista, moja receptura powstała w rezultacie skrzyżowania tych dwóch przepisów. Polecam!






Składniki:

· 350 g świeżej ricotty (im lepszy ser, tym smaczniejsze ciasto)
· 150 g semolino (można zastąpić kaszą manną)
· 100 g cukru (można dać więcej, zależy od upodobań)
· 400 ml mleka
· 3 jajka
· 1 łyżeczka masła
· otarta skórka z 1 cytryny
· otarta skórka z 1 pomarańczy
· sok z 1 pomarańczy
· 1 kieliszek wina Marsala
· szczypta soli

Mleko wymieszać z semolino, dodać drobno posiekaną skórkę z cytryny i pomarańczy. Gotować na małym ogniu cały czas mieszając. Gdy zgęstnieje, dodać kawałek masła; poczekać, aż się rozpuści, wymieszać, zdjąć z ognia do ostudzenia. Ricottę rozrobić z jajkami, cukrem i szczyptą soli, dodać ostudzone semolino, kieliszek marsali i sok z pomarańczy, wymieszać (można posłużyć się mikserem). Gotową masę przełożyć do natłuszczonej i wysypanej mąką formy (ja zawyczaj używam okrągłej formy o średnicy 20 cm, choć ostatnio piekłam w pięciu mniejszych foremkach ceramicznych…) i wstawić do nagrzanego piekranika. Piec w temp. 170°C, aż ciasto zbrązowieje (w moim piekarniku średni czas pieczenia tego ciasta to 40-45 min.). Po ostudzeniu ciasto można posypać cukrem pudrem. Nie wszyscy jednak czekają na schłodzenie ciasta, znam takich, co wolą migliaccio jeszcze ciepłe:)






Posted in Etichette: | 11 commenti

Torta di carote, cioccolato e cocco

… czyli ciasto marchewkowo-czekoladowo-kokosowe. Wygląda niepozornie, ale za to jak smakuje! Poezja, po prostu poezja:) Tak szybko je zjedliśmy, że nawet nie zdążyłam zrobić porządnego zdjęcia… To moje kolejne podejście do ciasta z marchewką (na blogu pokazywałam m.in. sernik pomarańczowo-marchewkowy, pyszny!) i nie ukrywam, że tego typu wypieki bardzo, ale to bardzo mi odpowiadają. W cieście prezentowanym poniżej marchewka została połączona z kokosem i czekoladą: bardzo udane zestawienie smaków! Nic, ino palce lizać:)

Przepis pochodzi z publikacji “Cioccolato”, dodatku do miesięcznika “La Cucina del Corriere della Sera”.






Składniki:

· 200 g mąki
· 100 g wiórków kokosowych
· 150 g cukru
· 150 g marchewki startej na tarce
· 100 g czekolady (mlecznej lub gorzkiej)
· 5 łyżek oleju słonecznikowego
· 50 ml mleka
· 3 jajka
· ziarenka z połowy laski wanilii
· 1 łyżeczka proszku do pieczenia

Przepis banalnie prosty: wymieszać wszystkie składniki, poza czekoladą. Wyrobić ciasto (można mikserem; dodać więcej mleka, jeśli to konieczne!), dodać posiekaną czekoladę, wymieszać, przełożyć do natłuszczonej i wysypanej mąką formy (ja użyłam klasycznej keksówki). Piec ok. 30 min. w temp. 180-200°C.

Posted in Etichette: | 16 commenti